A później nastały kolejne wspólne dni.
Pierwszy miesiąc totalnej miłości i zauroczenia.
Kiedy poznaliśmy dzieci niewiele mówiły, miały bardzo opóźniony rozwój mowy. Syn dodatkowo był bardzo wycofany emocjonalnie, więc nawet jak już się odezwał, to tak cichutko, że prawie nic nie rozumieliśmy.
Dzieci chciały wszystko robić razem.
Razem więc ścieliliśmy łóżka, razem robiliśmy śniadania, i razem po nich sprzątaliśmy. Przy okazji ucząc się nowych słów: talerz, łyżka, łyżeczka, widelec, nóż, szklanka... Zmywarka, zlew, kuchnia.
Razem wstawialiśmy pranie i razem je wywieszaliśmy. A przy okazji uczyliśmy się kolorów, nazw ubrań. Ty wybierasz czerwone, Ty wybierasz niebieskie, mama białe. To są skarpetki taty, to jest bluzka mamy, to jest spódnica córci, to są spodnie synka. A później razem to pranie przypinaliśmy spinaczami (po dłuugim czasie dowiedziałam się, że to odrębna forma terapii jest i nazywa się terapia ręki :)
Chodziliśmy na długie spacery, razem poznawaliśmy świat. Oglądaliśmy topniejący śnieg, później pierwsze pąki na krzewach i drzewach, pierwsze wiosenne kwiaty, rozwijające się liście... Śpiewaliśmy dużo piosenek w temacie, o wiośnie (Maszeruje wiosna), o Wielkanocy (Ale heca! Pusty grób). Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że trochę mieliśmy takie zajęcia jak w przedszkolu, tylko w rodzinnej atmosferze i z połączeniem prac domowych, sprzątania, gotowania. I tak zostało na dłuższy czas...
Razem gotowaliśmy obiady. Dzieci uczyły się w ten sposób i warzyw i owoców i kolorów i piosenek (Ogórek, ogórek, ogórek, Witaminki...), ćwiczyły rączki. Czasami to wymagało dużo zachodu, jak podzielić prace, żeby każde dziecko miało swoją odpowiedzialność, a jednocześnie nie zrobiło sobie krzywdy. Chęć do wspólnego gotowania pozostała w naszych dzieciach do dziś. Często było też tak, że jak córka szła spać, kładłam się z nią (w weekendy), a syn z tatą przygotowywali, w wielkiej tajemnicy, obiad niespodziankę dla nas.
To było pełne wyzwań, bo nasz syn miał problemy z umiejętnością wcelowania, użycia odpowiedniej siły, wymierzenia odległości. Kiedyś gotowali wspólny obiad dla znajomych, wszystko było przygotowane, tylko syn miał dolać syropu klonowego do sosu. Dostał butelkę i wlewa. Ok. jeszcze trochę. Ok, jeszcze raz. Ok, to ostatni raz tyle samo i kończymy. I jak chlusnął :) To był najsłodszy sos jaki jadłam :D
W czasie gotowania śpiewaliśmy albo słuchaliśmy muzyki.
Często rysowaliśmy, a już najulubieńsze było malowanie farbami :)
To był piękny czas. Kończyła się zima. Zaczynała się wiosna. Wszystko było pierwsze.
poniedziałek, 13 listopada 2017
piątek, 10 listopada 2017
Pierwszy wspólny dzień
Z archiwum bloga - pierwszy wspólny dzień
"Pierwszy wspólny dzień za nami.
Dzieci zasnęły o 21.
Pełno emocji, no i przedłużyło się nam wspólne składanie łóżek z
naszymi małymi pomocnikami :)
Później wybieranie pidżamek, mycie zębów (z połykaniem pasty :/),
modlitwa do Anioła Stróża, walka o to kto gasi świecę, bajeczka, buziaczki i
dobranoc.
Choć mamy nad czym pracować i padamy na twarz to był naprawdę
piękny dzień.
***
Synek powitał nas od wejścia słowami "A my tu już nie
będziemy mieszkać! Jedziemy do nowego domku!" Był pełen emocji, nie mógł
sobie znaleźć miejsca.
Ciocia mówiła, że rano tłumaczył siostrze, że już nie będą
mieszkać u cioci, że będą miały nowy dom. Myślę, że oboje nie bardzo są
świadomi co to właściwie oznacza ten nowy dom.
***
W samochodzie nie chcieli spać, mimo że oczy im się same zamykały.
Synek zasnął dopiero 30 minut przed przyjazdem do domu (2h drogi) i tylko
dlatego, że obiecaliśmy, że obudzimy go jak będziemy wjeżdżać do naszego
miasteczka.
***
W zupełnie niespodziewanych momentach padają słowa:
"Za jeść dziękuję.
Za pić dziękuję.
Za wszystko dziękuję."
W nocy synek obudził się tylko raz, za to z tak przeraźliwym
krzykiem jakiego nigdy nie słyszeliśmy. Przytulony, pogłaskany, ucałowany
zasnął.
W takich chwilach moje serce rozpada się na milion kawałków.
Co Ty przeżyłeś nasz mały synku?
***
Dzisiaj syn obudził się przed 8. Słyszałam jak wstaje i chodzi
po pokoju. Przyniosłam go do nas.
Synku jesteś jeszcze taki malutki.
Ślicznie wyglądasz w swojej misiowej pidżamce.
Po 8 wszyscy razem obudziliśmy córcię, pobawiliśmy się razem,
zjedliśmy śniadanie, teraz mąż jest na spacerze z synkiem a córcia śpi.
***
Jesteśmy chorzy. Mnie rozłożyło dzień przed przywożeniem dzieci,
dzieci też chore. Synek katarek, córcia katarek i strasznie kaszle, ja
jak dzieci + temperatura. Pewnie wylądujemy u lekarza. Na razie walczymy
domowymi sposobami i inhalacjami.
***
To jest inny wymiar miłości.
Dobrze, że to się
wydarzyło."
poniedziałek, 6 listopada 2017
A było to tak...
Prawie
2 lata temu zostaliśmy rodzicami najwspanialszych dzieci na świecie -
pięcioletniego wtedy chłopca i dwuipółletniej dziewczynki.
Wtedy
napisałam o tym tak:
Wtedy takie małe.
Wtedy takie małe.
"Mąż
chyba wiedział TO od chwili kiedy usłyszał o telefonie. Mam wrażenie, że był
pewny już wtedy.
Ja
poczułam TO bardzo mocno kiedy zobaczyłam dzieci.
Nie
potrafię wyjaśnić.
Bardzo
się bałam. Tydzień pomiędzy spotkaniem w ośrodku i zapoznaniem z dokumentacją,
historią dzieci a spotkaniem z dziećmi był najtrudniejszym tygodniem w moim
życiu. Radość mieszała się z lękiem. Nie spałam. Ze zmęczenia i emocjonalnego
wyczerpania chodziłam po ścianach. Tak wiele niewiadomych.
Dzień
przed spotkaniem KLIK. Coś się zmieniło. Na spotkanie jechałam z radością.
Niczego nie oczekiwałam. Niczego nie zakładałam. Chciałam dać dzieciom i sobie
szansę spotkania. Ucieszyć się z tego czasu, po prostu. Bez zastanawiania się,
a co jeśli... Podziałało.
Nadal
wiele nie wiemy, nadal czekamy na dokumentację ze szpitala. Nie ma ona już
żadnego znaczenia. Tylko, żeby jak najlepiej pomóc naszym dzieciom.
***
Umawialiśmy
się na spotkanie z dziećmi. Rodzina zastępcza mówiła, że jest w domu do
określonej godziny, bo później wyjeżdża. A z dziećmi zostaje ktoś z rodziny.
Ktoś
obcy z NASZYMI dziećmi??
Wtedy
poczułam po raz kolejny.
Nasze dzieci.
Świat
zawirował. A czas płynie zdecydowanie zbyt wolno."
Nasze
dzieci. Nasze kochane, chciane, wyczekane dzieci.
Dzisiaj
siedzą przy stole, córka bierze zeszyt i długopis, i mówi "Będę się uczyć
pisać, mamo". A syn zakreśla na obrazku słowa zaczynające się na literę
"k"(słyszymy: "kaktus", "koperta",
"klucze", "kłódka" - dopowiada córka). A przecież
prawie dwa lata temu...
Czasami
nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Czasami
nadal chodzę do nich w nocy upewnić się, że są (i po babsku się pozachwycać,
ale o tym ciii :)
Nieustannie
mnie wzrusza, że Ktoś, tam na górze, nas połączył.
A
było to tak...
Subskrybuj:
Posty (Atom)