Prawie
2 lata temu zostaliśmy rodzicami najwspanialszych dzieci na świecie -
pięcioletniego wtedy chłopca i dwuipółletniej dziewczynki.
Wtedy
napisałam o tym tak:
Wtedy takie małe.
Wtedy takie małe.
"Mąż
chyba wiedział TO od chwili kiedy usłyszał o telefonie. Mam wrażenie, że był
pewny już wtedy.
Ja
poczułam TO bardzo mocno kiedy zobaczyłam dzieci.
Nie
potrafię wyjaśnić.
Bardzo
się bałam. Tydzień pomiędzy spotkaniem w ośrodku i zapoznaniem z dokumentacją,
historią dzieci a spotkaniem z dziećmi był najtrudniejszym tygodniem w moim
życiu. Radość mieszała się z lękiem. Nie spałam. Ze zmęczenia i emocjonalnego
wyczerpania chodziłam po ścianach. Tak wiele niewiadomych.
Dzień
przed spotkaniem KLIK. Coś się zmieniło. Na spotkanie jechałam z radością.
Niczego nie oczekiwałam. Niczego nie zakładałam. Chciałam dać dzieciom i sobie
szansę spotkania. Ucieszyć się z tego czasu, po prostu. Bez zastanawiania się,
a co jeśli... Podziałało.
Nadal
wiele nie wiemy, nadal czekamy na dokumentację ze szpitala. Nie ma ona już
żadnego znaczenia. Tylko, żeby jak najlepiej pomóc naszym dzieciom.
***
Umawialiśmy
się na spotkanie z dziećmi. Rodzina zastępcza mówiła, że jest w domu do
określonej godziny, bo później wyjeżdża. A z dziećmi zostaje ktoś z rodziny.
Ktoś
obcy z NASZYMI dziećmi??
Wtedy
poczułam po raz kolejny.
Nasze dzieci.
Świat
zawirował. A czas płynie zdecydowanie zbyt wolno."
Nasze
dzieci. Nasze kochane, chciane, wyczekane dzieci.
Dzisiaj
siedzą przy stole, córka bierze zeszyt i długopis, i mówi "Będę się uczyć
pisać, mamo". A syn zakreśla na obrazku słowa zaczynające się na literę
"k"(słyszymy: "kaktus", "koperta",
"klucze", "kłódka" - dopowiada córka). A przecież
prawie dwa lata temu...
Czasami
nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Czasami
nadal chodzę do nich w nocy upewnić się, że są (i po babsku się pozachwycać,
ale o tym ciii :)
Nieustannie
mnie wzrusza, że Ktoś, tam na górze, nas połączył.
A
było to tak...