poniedziałek, 6 listopada 2017

A było to tak...



Prawie 2 lata temu zostaliśmy rodzicami najwspanialszych dzieci na świecie - pięcioletniego wtedy chłopca i dwuipółletniej dziewczynki.

Wtedy napisałam o tym tak:
Wtedy takie małe.

"Mąż chyba wiedział TO od chwili kiedy usłyszał o telefonie. Mam wrażenie, że był pewny już wtedy.
Ja poczułam TO bardzo mocno kiedy zobaczyłam dzieci.
Nie potrafię wyjaśnić.
Bardzo się bałam. Tydzień pomiędzy spotkaniem w ośrodku i zapoznaniem z dokumentacją, historią dzieci a spotkaniem z dziećmi był najtrudniejszym tygodniem w moim życiu. Radość mieszała się z lękiem. Nie spałam. Ze zmęczenia i emocjonalnego wyczerpania chodziłam po ścianach. Tak wiele niewiadomych.
Dzień przed spotkaniem KLIK. Coś się zmieniło. Na spotkanie jechałam z radością. Niczego nie oczekiwałam. Niczego nie zakładałam. Chciałam dać dzieciom i sobie szansę spotkania. Ucieszyć się z tego czasu, po prostu. Bez zastanawiania się, a co jeśli... Podziałało.
Nadal wiele nie wiemy, nadal czekamy na dokumentację ze szpitala. Nie ma ona już żadnego znaczenia. Tylko, żeby jak najlepiej pomóc naszym dzieciom.

***
Umawialiśmy się na spotkanie z dziećmi. Rodzina zastępcza mówiła, że jest w domu do określonej godziny, bo później wyjeżdża. A z dziećmi zostaje ktoś z rodziny.
Ktoś obcy z NASZYMI dziećmi??
Wtedy poczułam po raz kolejny.
Nasze dzieci.

Świat zawirował. A czas płynie zdecydowanie zbyt wolno."

Nasze dzieci. Nasze kochane, chciane, wyczekane dzieci.

Dzisiaj siedzą przy stole, córka bierze zeszyt i długopis, i mówi "Będę się uczyć pisać, mamo". A syn zakreśla na obrazku słowa zaczynające się na literę "k"(słyszymy: "kaktus", "koperta", "klucze", "kłódka" - dopowiada córka). A przecież prawie dwa lata temu... 

Czasami nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Czasami nadal chodzę do nich w nocy upewnić się, że są (i po babsku się pozachwycać, ale o tym ciii :)
Nieustannie mnie wzrusza, że Ktoś, tam na górze, nas połączył. 


A było to tak...